Platforma BrandMe CEO. Coś więcej niż plebiscyt

Stefan Batory: Booksy może być firmą 100 razy większą niż obecnie

Gdy Stefan Batory wspólnie z Konradem Howardem zakładali firmę w USA usłyszeli „wariaci, co wy robicie?!”. Ale metodą prób i błędów podbili rynek rezerwacji online za Atlantykiem i ostatecznie także w Polsce. Postawili na nowe technologie i… rozwiązanie rzeczywistego problemu na rynku usług. Zaryzykowali i wygrali.
Stefan Batory, współzałożyciel i prezes Booksy

Czasami trzeba zrobić krok w tył, żeby potem postawić dwa kroki do przodu. To twoje słowa. Idąc tym tropem, na którym etapie jest obecnie Booksy?

Stefan Batory, współtwórca i prezes Booksy: Zrobiliśmy ten krok wstecz, żeby mieć szerszą perspektywę i być gotowym na różne scenariusze w zależności od tego, co się wydarzy. Przestawiamy teraz myślenie i przestawiamy wajchę z takiej defensywy i wyczekiwania. Robimy teraz kilka kroków do przodu. Rozpoczęliśmy fajne projekty i mam nadzieję, że będziemy mogli za kilka miesięcy się nimi pochwalić.

Możemy powiedzieć, że to przegrupowanie sił jest już za wami?

Wykonaliśmy pierwszy, najważniejszy i często najtrudniejszy krok związany z przegrupowaniem. Jako firma przechodzimy wewnętrznie przeobrażenie. To jest coś, co często naturalnie dzieje się w start-upach. Mając globalnie już ponad 125 tysięcy klientów na różnych rynkach, nasza transformacja musiała być wielowymiarowa. Ale tak naprawdę nigdy pewnie nie powiemy, że skończyliśmy zmiany. Żeby być lepszą i większą firmą, a także tworzyć jeszcze lepszy produkt, będziemy cały czas dokonywać swojej transformacji.

A z perspektywy czasu coś w ostatnich latach zrobiłbyś inaczej?

Błędy na pewno popełniliśmy i z perspektywy czasu bardzo łatwo się te błędy wytyka. W 2020 r. podejmowaliśmy decyzje przy stanie wiedzy jaką wówczas mieliśmy. Nikt nie był wtedy prorokiem i nie wiedział, czy tamta sytuacja potrwa dwa tygodnie, dwa miesiące czy dwa lata.

W marcu lub kwietniu 2020 r. miał być koniec świata.

Gdy z kolei na początku 2021 r. zebraliśmy rundę finansowania w wysokości 70 mln dolarów i cały świat naciskał na gaz, nasi konkurenci też naciskali na gaz. I oczywiście my wtedy również jak szaleni naciskaliśmy na gaz. Zatrudniliśmy kolejnych ludzi, wydawaliśmy pieniądze na marketing. Ale gdybyśmy ich wtedy nie wydali, to pewnie zostalibyśmy gdzieś z tyłu, daleko za naszymi konkurentami. I ciężko byłoby nam przejść przez tę transformację. Niektóre rzeczy zostały zrealizowane dzięki odpowiedniej skali naszej działalności. Gdybyśmy nie mieli tej skali, to pewne mechanizmy nie działałyby tak sprawnie, jak dzisiaj. Łatwo jest oceniać z obecnej perspektywy i widzieć błędy w myśleniu. Ale z drugiej strony, jak się podejmuje dane decyzje, są one najlepsze, jakie można podjąć w konkretnym kontekście i przy danych, które są wówczas dostępne.

Gdy tworzyło się Booksy, w pewnym momencie byliście blisko decyzji o jego zamknięciu. Pytając z perspektywy przedsiębiorców, którzy są na początku drogi rozwoju ich firm, jak uchwycić „ten” moment, gdy mimo wszystko warto kontynuować rozpoczęty projekt i nie poddać się?

To nie zawsze jest moment, częściej to jest proces. Pamiętam, jak z moim wspólnikiem Konradem Howardem rozmawiałem o tym kilka razy. Śmialiśmy się z siebie i ze swojej naiwności, że nam się wydawało, że wszystko będzie super, a klienci drzwiami i oknami będą do nas walić. I tak od dołka do górki, od kryzysu do euforii. Myśleliśmy nad rozwiązaniami, czasem dzień, czasem tydzień, czasem miesiąc. I nagle wpadaliśmy na kolejny trop, trochę jak kreskówkowy Pomysłowy Dobromir. Nagle olśnienie, robimy coś, co nam poprawi konwersję o 10 pkt proc. Okazało się, że poprawa jest na pół punktu. I znowu działamy, jak Pomysłowy Dobromir. Do głowy przychodzi kolejny pomysł. I znowu zamiast 10, tym razem poprawa o 1 pkt.

Długo może trwać taka metoda prób i błędów?

Od stycznia do sierpnia 2015 r., gdy rodziło się Booksy, mieliśmy kilka nowych pomysłów. Ale żadne z wdrożeń, liczone osobno nie poprawiało radykalnie kondycji naszej firmy. Ale nagle okazało się, że przez te kilka miesięcy te wszystkie drobne kroki złożyły się na ten efekt końcowy. I w końcu mieliśmy konwersję na takim poziomie, gdy już mogliśmy powiedzieć: ok, jest sens dalej robić tę firmę. To nie był jeden moment, który to wszystko spowodował. Dostrzegliśmy naszą szansę po wykonaniu tych kilku kroków. Ale to, co nas trzymało przy samym pomyśle i przy tej wizji, to było takie głębokie przekonanie, że rozwiązujemy jakiś problem, że ktoś tego potrzebuje – salony oraz klienci.

Booksy jest więc wypadkową teorii, że potrzeba jest tak naprawdę jedyną matką wynalazku?

Powody powstania firmy zasadniczo były dwa. Po pierwsze, sam pomysł powstał z osobistej potrzeby. Często nie mogłem dodzwonić się do mojego fizjoterapeuty i umówić na kolejną wizytę. Szybko zorientowałem się, że nie tylko fizjoterapeuci mają podobny problem, ale każdy, kto pracuje rękoma – strzyże, goli, maluje paznokcie czy kogoś masuje – to ma zajęte ręce i zwyczajnie nie może odbierać telefonów. Po drugie, wspólnie z Konradem wykonaliśmy wręcz tytaniczną pracę, prowadząc rozmowy z kilkudziesięcioma salonami w Polsce i w USA. Odwiedziliśmy je i porozmawialiśmy z właścicielami, żeby zrozumieć ich potrzeby. Zauważyliśmy, gdzie leży problem. Co ciekawe, nawet oblegane salony i tak często miały w pewnych porach wolne miejsca. Poza tym klienci nie zawsze się pojawiali. I to nas trzymało na obranym kursie – przekonanie, że rozwiązujemy problem.

No dobrze, a kiedy warto powiedzieć „stop”, gdy jednak biznes nie ma szans?

Często wskazuje się nas czy inne start-upy, jako przykłady firm, które odniosły sukces. Z perspektywy czasu łatwo powiedzieć, że ci byli wytrwali, a inni za wcześnie się poddali. Ale to jest tylko półprawda, bo są przykłady start-upów, gdzie ludzie walą głową w mur przez dwa czy trzy lata i nie są w stanie tego muru przebić. Nie dlatego, że nie są wytrwali, tylko tam fundamentalnie jest coś źle. Ale trzeba też umieć sobie w pewnym momencie powiedzieć: poddaję się, to nie ma sensu. Też miałem taki biznes, który uporczywie próbowałem utrzymać przy życiu, ale po prawie 3 latach go zamknęliśmy, bo przynosił miesiąc w miesiąc straty i nie było sensu tego kontynuować.

Ale obok tej walki o własny biznes, trzeba zachować balans i starać się patrzeć możliwie szeroko na rynek. Wy zauważyliście potencjał rozwoju smartfonów, które stopniowo zdobywały rynek. Ale taka Nokia, co brzmi trochę kuriozalnie, przespała właściwy moment i błędnie nie dostrzegła perspektywy czasowej, kiedy smartfony podbiją rynek.

(…)

Całość wywiadu dostępna w portalu Interia Biznes. Zobacz więcej >>>

Total
0
Shares
Related Posts